piątek, 13 maja 2016

Święta krowa..

Czyli ja matka. ( Kiedyś ja - ciężarna)

 Bezczelnie wychodzę z domu z wózkiem przy ręce i idę robić zakupy. Wjeżdżam w te markety i osiedlowe sklepy. Wchodzę do tramwaju i windy na przystanku.
Nie wszystkim się to jednak podoba. Po prostu zagradzam im drogę.
Mam już manię ustawiania wózka tak, by było przejście dla innych. Chciałabym spokojnie wybrać szynkę czy inne parówki, ale nie mogę. Bo co chwilę mija mnie człowiek, który musi wciągnąć brzuch, albo ustawić się bokiem, by mnie minąć. A to już dla takiego osobnika za wiele. Lawiruję więc tą karetą miedzy gapieniem się na szynkę i inny schab. Nieraz robię to trzy razy pod rząd i w końcu biorę pierwsze lepsze coś z półki, bo upocona jestem na tyle, że smak obkładu na kanapce przestaje mnie interesować.  Za trudno babci ze swoim koszykiem skręcić o jedną alejkę szybciej. Po co? Lepiej przepchnąć świętą krowę, żeby za dużo sobie nie myślała.
W ogóle po co ona z tym dzieciakiem z domu wychodzi? W kolejce do kasy nie daj Boże zacznie to ryczeć, a wtedy wszyscy się na Ciebie gapią z wymowną miną - ucisz ten ryk! Jednak nikt nie wpadnie na to, by puścić taką krowę przodem by ten cholerny chleb skasowała. Ten jeden produkt- ale jakże niezbędny do życia i do porannego śniadania.  Na małe sklepy mam taki myk, że jeśli Grajdoł śpi, to zostawiam przed obiektem. Mam do niego trzy kroki , ale szybciej wybieram te banany i rzodkiewki. Mi to na rękę, ale tym co wchodzą do sklepu już nie. Bo znowu trzeba wejść z ukosa , bo wózek wejście zagradza.
Ostatnio, przy jakiejś dyskusji o ryczącym dziecku w tramwaju, przeczytałam komentarz, że ludzie, których nie stać na samochód nie powinni decydować się na dzieci. Dobre sobie! Nowy wyznacznik rodzicielstwa. Masz auto, masz dzieci, nie masz - zainwestuj w lepsze zabezpieczenia, bo a nuż spłodzisz nowe życie, a wtedy dla społeczeństwa jesteś skończona, bo zabierasz im ich wolną przestrzeń w autobusie.
Mimo iż samochód posiadam często zdarza mi się jeździć tramwajem. I to nie samej, ale i z wózkiem i z drugim dzieckiem za rękę. Pominę już fakt, że do usranej śmierci mogę czekać na ten lepszy skład- niskopodłogowy, choć według rozkładu miał o danej godzinie jechać. Pominę to ,że muszę wtargać wózek tym jedynym drugim wejściem od motorniczego - bo ono najszersze. Pominę też to, że rzadko się zdarza ktoś kto sam zaproponuje pomoc przy wniesieniu. Jestem po prostu nie na rękę innym podróżującym, bo w końcu tramwaj musi to kilka sekund dłużej postać, by poczekać aż się wtarabanie ze swoim wesołym grajdołem.
Nie narzekam na społeczeństwo, bo od nikogo nie potrzebuję pomocy. Jestem na tyle samodzielna, że wiem ,że mogę bez problemu zapuścić się w miasto z wózkiem. Oczekuję jednak odrobiny zrozumienia. Po co się krzywić, po co robić miny i po co mruczeć pod nosem na tą świętą krowę? Ja chcę po prostu załatwiać swoje sprawy w danym miejscu o danej porze. A to ,że przyszło mi być matką, która musi zabrać ze sobą dziecko nie powinno nikomu przeszkadzać.
Z obserwacji wnioskuję, że najgorszą grupę tworzą zazwyczaj babcie. I nie takie stare babcie. Takie kobiety w średnim wieku. Mają swoje pretensje, jakby same nigdy matkami nie były.
Kiedyś, po wyjściu z tramwaju ruszyłam spokojnie w kierunku windy. Niestety zostałam biegiem wyprzedzona przez grupę emerytów i rencistów, którym ta winda była bardziej potrzebna. Oni byli wręcz oburzeni, ze zaraz tam wejdę i zabiorę im przestrzeń. Jako, że winda dosyć wolno działała, zanim drzwi się otworzyły i zamknęły, zdążyłam się do niej dotoczyć. Wszyscy stali w środku i mimo ,że było miejsce dla mnie i mojego wózka, nikt nie chciał się ruszyć i ścisnąć na tyle bym mogła wejść. Stałam tak więc kilka sekund i w końcu ruszyłam. Przejechałam babciom po pantoflach, ale weszłam. To kilka sekund podróży w górę minęło w całkowitej ciszy przy ciężkim oddechu. Gapiła się jedna na drugą, a ja czekałam na słowa krytyki. Na szczęście żadna się nie odezwała.
I nie wymagam wcale, by mnie lepiej traktowano. Ale chyba biegającym emerytkom łatwiej wejść po schodach, niż zarobionej matce wciągać na górę wózek - schodek po schodku...schodek, po schodku ?!




Przypomina mi się tu także moja rozmowa z pewną mamą gdy byłam jeszcze w ciąży. Stałyśmy razem w kolejce do kasy. Jej berbeć był już zmęczony tym staniem. Zdenerwowany, piszczący - zbliżała się finał okazania swej wściekłości.  Chciałam puścić więc Panią przodem, żeby szybciej załatwiła sprawę. Ale że miałam już widoczny brzuch, ona nie chciała się zgodzić. Powiedziałam więc że ja dobrze się czuję, a jej dziecko to już chyba nie za bardzo, więc proszę skorzystać z mojej propozycji. W całej tej kolejce tylko my siebie rozumiałyśmy jak matka matkę.
Boję się poruszyć temat traktowania ciężarnych w kolejce. O zgrozo! to chyba najgorszy typ klienta, dla innych robiących zakupy. Wiele sklepów ma już politykę przepuszczania takich pań na sam przód, istnieją już kasy pierwszeństwa. Nieraz obsługa sama woła ciężarną do przodu. I co się wtedy dzieje?? A rożnie. Od wielkiego zbiorowego sapnięcia, po głupie uwagi i mruczenie pod nosem. Szczerze się przyznam, że mi było wręcz głupio z takiego przywileju korzystać. Sama nigdy się nie wychylałam, ale zdarzyło się parę razy, że ktoś wyhaczył mój brzuch i zaprosił na sam początek. Skorzystałam z tego może raz albo dwa, przez całe moje dwie ciąże, Jeśli się dobrze czułam , odmawiałam.
I teraz mój ulubiony motyw - laboratorium. Wiadomo ,że w ciąży bywa się tam dość często. W moim wisi jak byk wielki napis " kobiety w ciąży i matki z dziećmi mają pierwszeństwo".  Oprócz badania obciążenia glukozą chciałam zawsze olać ten ich przepis i grzecznie poczekać. Ale pani w rejestracji, widząc jakie robię badania, zawsze krzyknęła, że teraz wchodzę ja! Ja - ta, co sobie dzieciaka dała zrobić i teraz bez kolejki się wpiernicza przed te babcie, co spieszą się na kolejny odcinek Ukrytej Prawdy. Oczywiście ,że mam szacunek do starszych osób. Ale skoro widzę, że one wygodnie siedzą i czekają na swoją kolej, że gadają co tam u Stasi słychać , że nie wyglądają jak by zaraz miały zejść , korzystam ze swojego przywileju. Bo zaraz urodzę dziecko i już się stanę zawadzającą wszystkim świętą krową z wózkiem !!! :)









1 komentarz:

  1. O ile ironii w tym wpisie, takie teksty lubię najbardziej ;-)
    Ja mieszkam w małym miasteczku, w którym nawet autobusy nie kursują i powiem Ci, że na takim wygwizdowie jeszcze trudniej o zrozumienie. Wyjście na spacer równa się z przejazdem po torze pełnym przeszkód. Większość chodników ma strome krawężniki, wózkiem trzeba więc machać góra-dół. Większość urzędów jest na piętrze, bez windy oczywiście. Mistrzem w tym temacie jest Przychodnia Lekarska, również na piętrze - wózek muszę zostawiać przy tylnym wejściu (bo przy głównym boję się, że za bardzo kusiłby lepkie rączki przechodniów), Małego sru na ręce i potem tak z tym 7-kilowym "bagażem" stać w kolejce, zdarza się że i godzinkę, dwie. Powoli się przyzwyczajam do tych wszystkich niedorzeczności - i to jest najgorsze, bo każdy tak olewa i wtedy zostaje jak jest... no niestety, taka nasza rzeczywistość.

    OdpowiedzUsuń