Taaaak! Takie coś istnieje.
I nie chcę o tym pisać, żeby straszyć.
Chcę
po prostu o tym powiedzieć, by kiedyś jakaś cierpiąca i zbłąkana dusza
natrafiła na ten wpis i pocieszyła się choć odrobinę, że to się zdarza i
że nie tylko ona tak ma.
Ale do rzeczy.
O czym ja w ogóle tu piszę ??
Nie
o jakichś tam mdłościach, nie o tym że jakiś zapach szczególnie
denerwuje, nie o tym, że w ciąży zdarzyło mi się trochę wymiotować...
Mówię
o istnym końcu mojego świata, w czasie kiedy to powinnam się cieszyć,
zdrowo odżywiać, myśleć o wyprawce, o małych ubrankach. Kiedy to
powinnam zajadać się owocami, brać witaminy, wyczekiwać brzuszka i
przybierać na wadze.
Niestety rzeczywistość dopadła mnie zupełnie inna. Strasznie fatalna!
Niepowściągliwe wymioty ciężarnych–
najcięższa postać występujących w ciąży nudności i wymiotów. Lekkiego
stopnia nudności nasilające się rano są bardzo częste w ciąży i nie
stanowią problemu klinicznego. Silne
nudności i wymioty występują rzadko, dotyczą 0,3–2% ciężarnych.
Przedłużające się niepowściągliwe wymioty rzadko wpływają na dobrostan
płodu, natomiast są bardzo uciążliwe dla ciężarnych. (Wikipedia)
Słaba ze mnie szczęściara, skoro załapałam się w tak małe widełki procentowe. Ale jednak!
Tuż
zaraz po tej radosnej nowinie, po usłyszeniu serduszka, po pierwszych
chwilach szczęścia i myślenia jak to teraz będzie, runęła na mnie lawina
rzygów. Dosłownie! W pierwszej ciąży też nie było zbyt przyjemnie.
Pierwszy trymestr był ciężki. Zapachy mnie drażniły, jedzenie
nieszczególnie smakowało, a i zwymiotować też się zdarzało. Lecz to co
zafundował mi ciąża numer dwa,to się chyba nawet filozofom nie śniło.
Zaczęło
się całkiem niepozornie. Poranne mdłości. Pomyślałam - o imbiru i
migdałów mi znów trzeba. Jednak tak jak te migdały ujrzałam, tak je
szybko zwróciłam w toalecie, choć nawet nie zdążyłam ich posmakować.
Kolejne
dni nie były wcale lepsze. Z dnia na dzień mój organizm zaczął
świrować. Przestałam jeść,a za chwilę także i pić, bo każdy łyk wody
kończył się wizytą w łazience. Po chwili nie miałam już czym wymiotować.
Klęczałam nad kiblem i rzygałam powietrzem. Strasznie to było bolesne i
uciążliwe. Miałam wrażenie, że za chwile rozerwie mi przełyk. Gardło
miałam zdarte. Minęło kilka dni, a historia jak trwała,tak trwała. W
końcu straciłam resztki sił i postanowiłam skontaktować się z moją Panią
Doktor. Na drugi dzień z butelką wody pod pachą czekałam już na izbie
przyjęć. Oczywiście wodą zwilżałam tylko usta, bo bałam się,że zarzygam
cały oddział i czekające tam jakieś siedemdziesiąt osób. Gdy już
dostałam ( jako pierwsza) swoje łóżko,postanowiłam zaszaleć i się napić.
Wiadomo jaki był tego finał, ale mój żołądek domagał się czegokolwiek.
W
szpitalu przeleżałam jakiś tydzień. Dzień w dzień po sześć godzin byłam
nawadniana kroplówkami. Miałam jakąś tam lepszą dietę, ale co mi po
niej jak i tak wszystko ze mnie uchodziło?! Lekarz na obchodzie nawet
pokusił się o lekki żart,że myślał że już mnie tu nie ma, bo jestem tak
blada jak prześcieradło i mu się zlałam. Pora posiłków była dla mnie nie
do przejścia. Leżałyśmy w czwórkę. I co mi tam po mojej diecie, skoro
inne dostawały normalne jedzenie ?! Musiałam patrzeć i czuć zapachy tych
sałatek śledziowych czy gotowanej śląskiej kiełbasy. Nie musiałam nawet
brać gryza swej super suchej bułki, bo to co dostawały sąsiadki było
wystarczające by pognać mnie w objęcia sedesu.
Po tygodniu (niestety) zostałam na tyle nawodniona, że odesłano mnie do domu. Tam dopiero zaczął się istny horror.
Moje
życie zaczęło polegać na leżeniu. Na leżeniu i rzyganiu. Rzygałam po
8-10 razy dziennie. W sumie po wszystkim. W miesiąc schudłam 8 kilo. A
kolejne cztery miesiące moja waga nawet nie drgnęła w górę. Leżałam i z
kalendarzem w ręku odliczałam dni do końca pierwszego trymestru. W końcu
każdy mówił, że po 12 tygodniu minie. Gówno prawda. Minął i 16 tydzień
ciąży a ja ciągle byłam na tym samym etapie. Jedynym jedzeniem jakie w
tym czasie jadłam były solone chipsy, arbuz i chleb obłożony chipsami.
Na nic innego nie mogłam patrzeć. Po pewnym czasie arbuza z diety
wykluczyliśmy, bo i on wybrał nie tą drogę wyjścia, którą powinien, więc
już go oglądać więcej nie mogłam.
Podczas
gdy Pani leżała ( i rzygała) w domu panował totalny chaos. Mój mąż mimo
swojego pełnego poświecenia powoli przestał ogarniać to wszystko. Córka
straciła na jakiś czas swoją mamę, bo ta nie miała sił na jakikolwiek
kontakt z nią. Trzy słowa dziennie przy takim osłabieniu było wszystkim
na co było mnie stać. Dom wyglądał jak po jakiejś katastrofie. Bo mąż
albo zajmował się dzieckiem, albo był w pracy,albo gotował coś dla
nich, albo ogarniał zakupy. Na sprzątanie już czasu brakowało. Ja nawet
nie wiedziałam w jakim stanie jest nasza kuchnia. Bo w drodze do kibelka
zamykałam oczy by na nią nie patrzeć - doszłam do takiego etapu,że
nawet widok niewinnej kuchni, doprowadzał mnie do odruchów wymiotnych.
Wspomnieć też tu wypada o pannie lodówce. Ta to dopiero miała w tym
okresie przesrane. Nienawidziłam suki ! Po prostu śmierdziała - choć
tylko ponoć ja to czułam. Każde uchylenie jej drzwiczek musiało być
okraszone pewnym rytuałem - czyli jak największym odizolowaniem mnie od
niej. Nie raz mój luby jadł obiad na balkonie, przemykając obok mnie
bezszelestnie z talerzem pod pachą. Ja wtedy nurkowałam pod kołdrą i
zatykałam nos.
Mimo
pełnej organizacji mojej rodziny, zdarzały się dni, kiedy przyszło mi
zostać samej z dzieckiem. Miałam wtedy wybór. Męczyć się z nią przez
jakieś 9 godzin,albo jakoś odprowadzić ją do przedszkola. Trzy razy
podjęłam wyzwanie. Tak jak wstałam,w tym w czym leżałam, wybierałam się w
podróż - dwa przystanki tramwajem plus dość długi spacer w obie strony.
Do dziś uważam za cud, że nikt nie wezwał policji, że pijana matka
dziecko prowadzi. Szłam ledwo co, od krawężnika do krawężnika, pełna
nadziei ,że moje dziecko nie będzie do mnie zbyt wiele mówiło. Tak! Dla
mnie każde słowo było wtedy wysiłkiem nie do pokonania. W drodze
powrotnej, siadałam gdzie popadnie i zbierałam siły na kolejne kilka
kroków, by tylko dotrzeć do domu.
Godziny
w łóżku płynęły strasznie wolno. Od około dziesiątej odliczałam czas,
by już ujrzeć co najmniej 19 na zegarze. Wtedy wiedziałam, że niedługo
nastąpi sen, a to było coś co pozwalało mi przetrwać. Bo wtedy nie
czułam głodu, wtedy nie czułam zapachów i wtedy nie rzygałam.
W
takim oto stanie spędziłam jakieś cztery miesiące. Raz po raz
opuszczałam swoją bazę by wyjść do lekarza na kontrolę. Ledwo co się
myłam, bo zapach mydła, antyperspirantu, pasty do zębów był nie do
zniesienia. Codzienna walka ze szczoteczką, która powodowała u mnie
wymioty, codzienne godzinne patrzenie na kromkę chleba i decyzja czy
warto ją jeść. Organizm jej bardzo pragnął ale mózg nie chciał wyrazić
zgody. Kto tego nie przeżył nigdy tego nie zrozumie. Całe otoczenie
myślało, że ja mam tak jak większość ciężarnych. Że mnie mdli, że muszę
się przełamać, że muszę jeść, że mam chodzić na spacery, wstać z łóżka.
Tego nie dało się zrobić. Miałam poryty przełyk, zmniejszony żołądek,
niesforną wątrobę i zniszczoną psychikę. Nienawidziłam rano otwierać
oczu. Pierwsze pięć minut i już wiedziałam, że jeszcze nie nadszedł ten
dzień, że już to minęło. Straciłam nadzieję, że kiedykolwiek pozbędę się
tego stanu. Myślałam,że nawet jak urodzę, to i tak mi to zostanie, bo
jestem zniszczona i nie potrafię już normalnie przyjmować pokarmu. Dni
mijały, nastał jakoś 5-6 miesiąc. Było lepiej. Pojawiła się nadzieja.
Bywały lepsze i gorsze dni, ale zaczynałam funkcjonować. Jakoś szło. Ale
co jakiś czas lądowałam w łóżku z nawrotem tego co było. Nie mogłam się
nigdzie umówić, bo nigdy nie wiedziałam czy nie będzie to akurat mój
gorszy dzień.
Jakoś
w siódmym miesiącu było już w miarę dobrze. Jednak wymioty trzymały
mnie do końca ciąży. Cieszę się niezmiernie, że zmieniliśmy mieszkanie,
że jest inna okolica. Inna kuchnia i inna lodówka. Bo rysa w moim mózgu
jest tak duża, że dziś na samą myśl o starych klimatach- w których to
wszystko się odbywało zaczyna mnie mdlić. Nadal mam listę zakazanych
zapachów, przedmiotów i miejsc. Mój ulubiony gzik, szare kluski czy
perfum odeszły w zapomnienie. Do dziś nie mogę na to patrzeć, nie mogę
używać pewnych kosmetyków. Omijam wszystko co kojarzy mi się z tamtym
okresem. Nie mogę iść nawet do Ikei , bo do teraz pamiętam widok tego
hot doga i rzyganie na parkingu przed wejściem. Mam blokadę psychiczną
,by znów odwiedzić ten sklep.
W
pierwszych chwilach ciąży byłam wrakiem człowieka. Nie cieszyłam się
niczym. Myślałam tylko jak przetrwać kolejny dzień. Czasem żałowałam,że
jestem w ciąży. Perspektywa kolejnych pięciu miesięcy w takim stanie
była okropna. To prawie pół roku. Nie wiedziałam jak to przetrwać. Nie
wiedziałam, kiedy minie. Nic mi nie pomagało! Nic! Ta cała niemoc
jedzenia, to poczucie głodu było okropne.
Spotkałam
w swym życiu jedną kobietę, która przechodziła przez to samo.
Rozmawiałyśmy jak byśmy znały się od lat. Ona rozumiała każde moje
słowo. Ja zaczynałam zdanie, ona kończyła. Ona tak samo nie była
rozumiana w swym otoczeniu. Nikt, kto tego nie doświadczył nie jest w
stanie wyobrazić sobie jaki to ból. Tak - ból! bo nie dość że boli ten
stan rzeczy który cię dopadł, to boli też brak zrozumienia.
I
misją moją jest teraz to, że może któraś przyszła mama, która walczy z
podobną przypadłością to kiedyś przeczyta i pomyśli wtedy sobie,że ona
też spotkała jedną jedyną osobę ,która to przeżyła. To ma być moje
wsparcie dla tej mamy i znak,że ja rozumiem. Rozumiem jak najbardziej co
przechodzi i trzymam mocno kciuki, żeby już było po wszystkim. Ten wpis
ma być dla niej grupą wsparcia, gestem zrozumienia.
I
szkoda tylko,że mimo coraz większej ochoty nie będę mogła mieć już
więcej dzieci. Bo co z tego,że organizm mój może uczynić mnie jeszcze
mamą, jak moja psychika na żadną więcej ciążę nie wyraża zgody. Gdybym
miała przejść przez to raz jeszcze, nie podołałabym. Wiem to.
W zyciu bym nie pomyslala ze mdlosci w ciazy moga stac az takim pieklem. Sama nie doswiadczylam, znajome owszem, ale po 3 miesiacach czuly sie dobrze...
OdpowiedzUsuńBylas bardzo silna!!! Podziwiam!!:)
Nieprawdopodobne. Bardzo współczuję. Jesteś dzielna. Życzę Ci aby dzidziuś wynagrodził te wszystkie cierpienia. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńzainspirowanaciaza.blogspot.com
BOŻE !! Kiedy to przeczytałam, westchnęłam głośno. Współczuje z całego serca i podziwiam, że tak wiele przeszłaś.
OdpowiedzUsuńBrak słów...
Pozdrawiam
matkapolka89
współczuje Ci... ale musisz sie trzymać! jestem z Toba!
OdpowiedzUsuńCierpie na to samo. Moj 2letni synek prawie juz "nie ma" mamy. Bo mama nie ma dla niego sily :(
OdpowiedzUsuńŻałuję strasznie, ze zaszlam w kolejna ciaze. Jestem dopiero w 8 tyg. a jestem psychicznie wrakiem. Mam wrazenie, ze nie wytrzymam
Jedynie sen niesie ukojenie. Piszac to żuję gume jak szalona i przelykam wciaz nagromadzajaca sie sline, tak zeby zdazyc napisac przed biegiem do kibla. Tez czuje ze nikt mnie nie rozumiem. Niech sobie w t.... wsadza swoje rady z imbirem i czestymi posilkam!
Witam - jestem w 3 ciąży - wszystkie ciąże przeżywam tak samo. Teraz dzieci żyją swoim życiem a ja spędzam dnie w sypialni. Niestety nie ustrzegłam się przed 3 ciążą - zaszłam w nią w niesamowity sposób, oczywiście jestem przypadkiem jednym na milion. Dobrze wiedzieć, że nie jestem sama. Jeszcze się łudze, że może ten trzeci raz potrwa to krócej, mniej tragicznie. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń