...Bo słońce czasami krzywo świeci.
Zostajesz mamą, bo chciałaś, bo planowałaś, bo się przytrafiło - nieważne. Ważne ,że zapewniałaś dziecku dom w swoim brzuchu przez długie miesiące, a na końcu odliczałaś każdy dzień, godzinę, minutę i czekałaś z niecierpliwością by to już nastąpiło, by w końcu się urodziło i było już z wami.
Po pewnym czasie jednak przychodzi ci do głowy myśl- po co ja się tak spieszyłam, po co poganiałam czas?! Przecież jeszcze mogłam z dobry tydzień się wyspać, poleżeć, wypocząć.
Macierzyństwo to ciężka harówka i nikt mi nie wmówi,że jest inaczej. I nie ważne czy jesteś mamą po raz pierwszy, czy masz już więcej dzieci na koncie. Każdej z nas prędzej czy później jest ciężko.
Pierwsze trzy tygodnie jakoś idą. Bo zazwyczaj tata zostaje w domu i pomaga, dziecko jeszcze nie do końca wyklute, więc głównie je i śpi...o tak, śpi w dzień, odłożone po karmieniu do swojego gniazda przesypia czasem 30 minut, a czasem 4 godziny ciurkiem, a Ty masz chwilę dla siebie - tę chwilę która za jakiś miesiąc zacznie powoli znikać.
Im dziecko starsze, tym więcej uwagi trzeba mu poświecić - Ameryki tu nie odkryłam, ale odkryłam to, że w tym czasie zaczynają nam matkom siadać bateryjki.
Czytasz te internety i wniosek Ci sie nasuwa tylko jeden - wszystkie kobiety z dzieckiem pod pachą są jakieś takie zadowolone, a relacja matka-dziecko wygląda wręcz idealnie. Tu zdjęcie z uśmiechnietym szkrabem, tam z dwoma, mama bez sińców pod oczami, uczesana, radosna.
Co więc ze mną jest nie tak? Czyżbym była aż tak słaba,że nie ogarniam tej mojej gromady (aż) dwójki dzieci? Dlaczego mnie one denerwują, dlaczego zaczynam przed nimi uciekać w najbardziej ciemny kąt domu??
Ale wystarczy tylko pociągnąć za język najbliższe ci koleżanki i prawda zaczyna być zupełnie inna. Każda prędzej czy później przyzna się, że miała podobne beznadziejne chwile. To cię jakoś pociesza ,ale dlaczego tak się dzieje , skoro tak bardzo chciałaś tego dziecka, a teraz patrzysz na nie jak na przybysza z innej planety, którego misją jest wyssanie z ciebie ostatniej kropli energii ?!
Osobiście jestem na etapie drugiego miesiąca młodszej Grajdoły. Nasza współpraca układała się dotychczas doskonale. Miałam czas by posprzątać, by jako tako się najeść, by otworzyć laptopa, czasem zrobić coś na obiad. Nieraz samodzielnie, nieraz z obciążeniem na ramieniu , ale szło.
Teraz coś się poprzestawiało. Grajdoł , co usiąść jeszcze nie potrafi, ledwo cokolwiek w rękę chwyci, chce poznawać świat. Nie chce spać, nie chce leżeć - chce być na mamie - dosłownie, na mamie, bo to nie to,że weźmiesz z łóżeczka na ręce , musisz jeszcze odpowiednią pozycję ustawić. Najlepiej w pionie, by to coś na tym suficie (cokolwiek tam jest) było lepiej widoczne. I tak nieraz możemy cały dzień (czasem też i całą noc). Po pewnym więc czasie, po kilku takich dniach matka-nosicielka zaczyna czuć dyskomfort (mówiąc delikatnie), ona po prostu zaczyna być przemęczona i sfrustrowana. Bo Grajdoł zamiast zając się choć na chwilę sobą - się drze. A tu ręce bolą, kręgosłup siada... lecz olać Grajdoła trudno bo to darcie się jest coraz bardziej intensywne i głośne. I tak się bawicie godzinami. Ale tylko jednej z was się ta zabawa podoba. Matce , która ma jeszcze starszego Grajdoła pod opieką zaczyna być w tyłku źle. Bo jedna ryczy - bo tak temu, a druga bo Małgosia ładniej piszę literkę "S". Wiadomo, że w pierwszej chwili robi się wszystko by być super-matką, by to ogarnąć, ale kolejny każdy taki dzień cię wypala. I najpierw walczysz dzielnie. Jednej głowa leży wygodnie w zagięciu twojego prawego łokcia, drugiej chcesz pomoc przy tej cholernej literce, ale pisanie "S" lewą ręką w pozycji pół-ugiętej wychodzi ci chyba gorzej niż tej całej Małgosi. Dodając do tego kolejną nieprzespaną noc, twój mózg zaczyna wysuwać powoli białą flagę. Z super-matki stajesz się człowiekiem - po prostu zwykłym śmiertelnikiem, który też ma jakieś granice dobrego humoru, energii i siły. I co z tego ,że z opowiadania co było w przedszkolu słyszysz tylko co piąte słowo, że odruchowo mówisz "yhm" nie wiedząc nawet o czym jest owa opowieść. Co z tego ,że młodsze dziecko zaczynasz traktować jak przedmiot - podnieść, nakarmić, umyć, wyciszyć, odłożyć. Co z tego że godzina 17 jest tą magiczną, bo jeszcze tylko dwie godziny i powoli pójdziemy spać ( oczywiście ,że powoli, bo proces usypiania potrwa co najmniej do 21, ale w dziewiętnastej jest zawsze ta iskierka nadziei) I nawet co z tego ,że w przypływie złości powiesz do tego dwumiesięczniaka kilka niezbyt miłych słów.??No nic! W końcu człowiekiem jestem, marną istotą. I nie wstydzę się powiedzieć głośno,że czasem mam ochotę porzucić rodzinę. Po prostu, czasem są takie chwile. Takie kiedy się zastanawiam czy skok z 6 piętra uszkodzi mnie na tyle, że już mnie nie poskładają, czy jak nagle zniknę, to czy na każdym słupie będzie moje zdjęcie, czy może mój mąż zrozumie mój sprytny plan i nie będzie mnie za bardzo szukał?! To takie chwile kiedy z przemęczenia zapominasz,że musisz zrobić siku , że cztery godziny temu chciało ci się pić. Takie kiedy patrzysz na swoje dzieci i zastanawiasz się po co ci to było... i takie kiedy te dwa łebki wydające z siebie coraz to głośniejsze odgłosy , masz ochotę po prostu ukręcić. I tu nie trzeba być wcale złym, nieczułym człowiekiem, Takie myśli są normalne,to bunt twojego organizmu, który krzyczy do ciebie by naładować baterie.
Przy drugim dziecku staram się zrozumieć ,że te złe myśli nie są tak naprawde złe, dopóki nie robią krzywdy moim dzieciom. A krzywdy im żadnej nie wyrządzają, bo to tylko moje myśli, moje mruczenie pod nosem, moje przeklinanie i ciche wołanie o pomoc. Kochając te dwie Grajdoły, nie potrafiłabym ich w żaden sposób skrzywdzić, nie ważnie ile energii by ze mnie wyssały. I na tym właśnie polega ta walka, na tym właśnie polega moja ulga - czasem trzeba się wykrzyczeć, wyjść, zamknąć w łazience , porozmawiać z kimś. Czasem wystarczy się po prostu wyspać.
I potem, gdy przychodzi nowy dzień, a kreska baterii osiąga u ciebie full ( lub też prawie full) , nagle zdajesz sobie sprawę, że to darcie się jest jakby bardziej ciche, to nie spanie nie jest niczym złym, a noszenie na rękach jest nawet całkiem przyjemne....wiesz nawet co było na obiad w przedszkolu i że Małgosia gorzej pisze "Zet" .
Wszystko wraca do normy. Słonko wychodzi zza chmury , jednak Ty i tak wiesz, że załamanie pogody może znowu niedługo nadejść,ale teraz jesteś o tyle mądrzejsza ,że masz w pogotowiu przygotowany parasol.
Nawet nie wiesz, jak bardzo ten tekst pasuje do mnie. Teraz jest trochę lepiej (oby nie chwilowo) ale jeszcze kilka dni temu marzyłam by ktoś przyszedł i zabrał ode mnie małego na jakiś czas. Żebym mogła się wykąpać w pianie, zjeść spokojnie, wyspać (!!!).
OdpowiedzUsuńKażdego wieczoru myślę o tym, że może to właśnie dzisiaj prześpię chociaż te 4 godzinki ciurkiem. Jeszcze mi się nie udało, ale i tak każdego dnia wstaję z nową porcją energii - niewiadomego pochodzenia.
I tak się jakoś kula dzień za dniem.
Czytajac to wszystko, widze ze sama nie utknelam w tym wszystkim, moja chwilowa frustracja, zalamania, zlosc (bo po jaki ciul dziecku zęby przed ukonczeniem roku!!?!?), brak energii, chec ucieczki w Bieszczady...to wszystko jest naturalne...
OdpowiedzUsuńTylko skad ta propaganda jak bylysmy w ciazy? Po co ten lukier? A moze kobiety w ciazy wylaczaja umysly jak ktos mowi o ciemnej stronie mocy;)?!
Uwielbiam wpisy mam, które nie udają, że macierzyństwo oblane jest lukrem i posypane cukrem pudrem, a każdy dzień widziany jest przez różowe okulary. Jestem w 37 tygodniu, więc zaraz i mnie czeka zderzenie z rzeczywistością, dlatego dobrze wiedzieć, że czasami musi być źle, aby drugiego dnia było lepiej. :)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji serdecznie zapraszam do konkursu na moim blogu, w którym do wygrania jest aspirator dla dziecka! Więcej informacji TUTAJ. :)
U nas pierwszy miesiąc był cudowny. Mała spała większość doby i budziła się tylko na jedzenie po czym znowu zasypiała. Ale im dalej tym gorzej. Bo nagle mała przestała spać pół dnia i coraz bardziej domagała się zabawiania. Teraz jak ją tylko odłożę jest płacz a ja czasem mam ochotę zamknąć się w łazience i udawać, że nie słyszę. Mam po tym wszystkim wyrzuty sumienia, że tak myślę bo jak można mieć dość swojego dziecka? Ale widzę, że nie tylko ja mam takie myśli. :)
OdpowiedzUsuńJessu, jakie to prawdziwe... Z drugiej strony - nie chciałabym trafić na Twój wpis przy planowaniu powiększenia rodziny lub w ciąży, chociaż w sumie... pewnie i tak nie uwierzyłabym wtedy że może być aż tak źle. Pewnie wtedy myślałabym, że ja zawsze ze wszystkim sobie radziłam a i energię i determinację mam więc mnie to dotyczyć nie będzie.
OdpowiedzUsuńA teraz z jednej strony chciałabym uciec od tego życia na kilka dni a z drugiej jak mąż proponuje mi wyjazd na 30tkę na weekend to nie chcę... bez mojego Rozdarciucha!
O matko, jakbym czytała zawartość swojej głowy :D Wiedziałam już po tytule Twojego bloga, że m isię tu spodoba :)
OdpowiedzUsuń